Kruger National Park

Dwa lata. Dwa lata afrykańskiej przygody, a w Parku Krugera jeszcze nie byłem. A przecież być tyle czasu w RPA i nie być w Parku Krugera to jak być w Paryżu i nie zobaczyć Wieży Eiffla albo być we Wrocławiu i nie być w rynku, albo być w Londynie i nie widzieć Tamizy. Albo być rybą nigdy i nie jeździć rowerem (w sumie to też niezłe rozwiązanie).

Park Narodowy Krugera to największa atrakcja turystyczna RPA. Jest jednocześnie największym parkiem narodowym w RPA i jednym z największych w Afryce. Jest około siedem razy większy niż Luksemburg (a to przecież państwo). Najbardziej obrazowe będzie przyrównanie do polskich obszarów: Park Krugera jest powierzchniowo tak duży jak całe województwo dolnośląskie, choć ma inny kształt. Jego długość wynosi ok 350 km a szerokość ok 70 km. Jednak to są odległości mierzone w linii prostej, by przejechać park drogami, to GoogleMaps pokazuje odległość 429 km z jednego końca na drugi. Park dodatkowo jest powiększany przylegającym do niego dwoma innym parkami: parkiem Limpopo w Mozambiku i Gonarezhou w Zimbabwe, co w sumie tworzy największy, transgraniczny park narodowy w Afryce. (na marginesie: jeżeli chcecie wjechać do parku w Mozambiku, to pamiętajcie, że wpuszczą tam tylko samochody 4×4). Park jest znany nie tylko z atrakcji „parkowych” (np. safari) ale także z tego, że przez park dostaje się do RPA duża liczba nielegalnych imigrantów z Mozambiku, Zimbabwe i innych krajów afrykańskich. Dla nich RPA to ziemia obiecana: „kraj mlekiem i miodem płynącym”. Duża liczba nielegalnych imigrantów, powoduje, że władze nie są w stanie oficjalnie powiedzieć ile osób mieszka np. w Soweto czy w Alexandra (dwa townshipy Johannesburga). Tutaj też handlowało się (i być może handluje) kością słoniową czy innymi nielegalnymi, lub pochodzącymi z nielegalnych źródeł, dobrami, tak pożądanymi w „bogatym” świecie. Będąc w Graskopie (niedaleko Krugera) oferowano nam kiedyś bransoletki z kością słoniową (nie wierzę co prawda, że to była prawdziwa kość ale już sam fakt!). Obecnie, pozostałości po słoniach, tych padłych, upolowanych i etc. się pali. Nie pozwala się ich dalej odsprzedwać czy wykorzystywać.

A więc jest takie miejsce w Afryce, ale ja jeszcze tam nie byłem. Okazja do wyjazdu była zaś znakomita: święta wielkanocne, tzn. 4 dni wolnego, bez koniczności brania urlopu – wymarzona okazja!  Park Krugera oddalony jest od Potchefstroom o około 550 km (południowa część parku). Klimat w tamtej części RPA jest inny niż w Potch (North-West Province). Jako, że park Krugera położony jest bliżej Oceanu Indyjskiego, bardziej na północ (tzn. bliżej równika), w prowincjach Mpumalanga i Limpopo, to i klimat jest podzwrotnikowy. Jest dużo cieplej, wilgotniej i częściej pada deszcz niż w Potch.

Jedziemy w czwórkę: Rachel, Mark i Marten. Cała trójka to stażyści podoktorscy na Nort-West University, z USA i Holandii. Próbujemy wynająć jakieś miejsca w samym parku. Jest tam kilka obozowisk, włączając miejsca campingowe, namiotowe, hotelowe i szałasy, takie małe miejscowości, jednak wszystko jest już zabukowane. A próbujemy dokonać rezerwacji miesiąc wcześniej. Zresztą, podobnie jest z próbą rezerwacji w okresie 27-20 kwietnia (27 kwietnia to dzień wolny w RPA) – także nie ma nic wolnego. To pokazuje jak popularny jest Park Krugera. (są w RPA parki, gdzie rezerwacji trzeba dokonywać z wyprzedzeniem kilku – kilkunastomiesięcznym).

Nasze poszukiwania lokum kończą się sukcesem dopiero wtedy, kiedy zaczynamy szukać poza parkiem i przez Airbnb (to nie jest reklama, w sumie to lokum takie sobie, brak wody przy przyjeździe i kilka śmieci pod łóżkami, skłaniają do refleksji). Wynajmujemy dom w Hazyview niedaleko Phabeni Gate – jednej z bram do parku.I zaczynamy nasz safari.

Jazda na safari to w sumie … ciężka i nudna sprawa. To znaczy pierwszym razem było super (to jeszcze lata temu w Ithala Game Reserve), potem coraz „normalniej” (kilka razy w Pilanesberg National Park) a teraz … nudy. No chyba, że ktoś lubi takie zajęcia jak wędkowanie. Safari to nic innego jak trzymanie tyłka w samochodzie, czasami przez kilka godzin i wypatrywanie. Jedzie się więc samochodem i wypatruje. Najpopularniejsza do wypatrywania jest „wielka piątka”, tzn. słoń, nosorożec, bawół, lew i lampart. W sumie, to nie wnikając dlaczego „wielka piątka” to WIELKA piątka (nazwa związana jest z polowaniami), można zaryzykować, że dlatego jest wielka, że najłatwiej ją wypatrzyć, bo największa (hipopotam odpada bo siedzi w bajorach i widać tylko nozdrza, a żyrafa też odpada ale nie wiem z jakiego powodu). W sumie to może byłaby i prawda z ta nudą, ale to jednak dopiero w Parku Krugera zobaczyłem po raz pierwszy bawoła, zamykając tym samym swoją osobistą listę wielkiej piątki, odfajkowując ostanie zwierzę z listy. Było też bliskie spotkanie z nosorożcami (co prawda nie tak bliskie jak ze słoniem, które mieliśmy w Pilanesberg … ufff … było gorąco!). I najważniejsze – było bliskie spotkanie z lampartem. Piszę, że najważniejsze, bo pomimo, że było to już moje trzecie spotkanie z lampartem (pomijając zabawy z młodymi lampartami w Lory Park Zoo w Johannesburgu), to jednak to było wyjątkowe. Ogromny, prześliczny lampart, żółty, prawie pomarańczowy, przechodził drogą, którą jechaliśmy. Kilka metrów przed samochodem, dumny, może nawet znudzony, taki ok. 90 kg, samiec. Przechodząc zatrzymał się, popatrzył nas i poszedł w busz. Stanął na skraju, podniósł ogon, siknął kilka razy i zniknął. Zdjęć ze spotkania nie mam żadnych. Wszystko działo się tak szybko, że nawet niee było czasu wykorzystać aparatów fotograficznych (ustawione zawsze w trybie „gotowości bojowej”).

(Zabawy z młodymi lampartami i serwalami w Lory Park Zoo w Johannesburgu:

Więc tak mniej więcej wygląda safari. Oczywiście my byliśmy podekscytowani: „wow, widziałeś?”, „piękny!”, „to pierwszy raz, kiedy widziałam lamparta!” (to Rachel), i takie tam. W większości przewodnikach po parku są tabelki, a w nich nazwy zwierzęcia i rubryki, żeby postawić krzyżyk lub ptaszka (że odhaczone i widziałeś). I na tym polega odwiedzanie parków narodowych i safari. Oczywiście są jeszcze ptaki. Rachel, miała atlas ptaków, i mieliśmy szukać różnych ptaszydeł. Spotykaliśmy też inne „drużyny” nastawione głównie na ptaki. Z ptakami jest taki problem, że małe i trzeba mocniej wypatrywać. Choć z drugiej strony, widzielismy kilka gatunków orłów, sępów i mniejszych przedstawicieli ptasiego radia.

Jeżeli ma się ciut więcej środków, czasu i odwagi to można także: udać się na spacer i karmienie nosorożców, safari nocne i marsze po parku (z rangersami, którzy mają broń ostrą). W przypadku tych ostatnich, zdarzają się także wypadki (szczególnie przy interakcjach ze słoniami, marszami po parku, itp.). Oczywistym jest, że podczas „normalnych” jazd po parku, wysiadać z samochodu nie wolno (choć spotkaliśmy takich). Są jednak miejsca gdzie wysiąść można, np. poniższe zdjęcia zrobiłem na jednej ze skał, gdzie można było podziwiać park z góry.

DSC_0265

I są oczywiście miejsca campingowe, z restauracjami, szałasami, pocztą, sklepami itp. Miejsca takie są oddzielone bramami i ogrodzeniami, tak by turyści mogli czuć się bezpiecznie, acz, niektóre zwierzaki i tak wpadają na posiłki (tak jak ten guziec poniżej):

Jak się chce poodhaczać kilka rubryk w przewodnikach to warto, przy bramach lub na miejscach campingowych, sprawdzać mapy. Na mapach zaznacza się miejsca gdzie ostatnio widać było jakieś interesujące zwierzęta. Głównie zaznacza się wielką piątkę, gepardy i żyrafy, no bo kto by się interesował wszechobecnymi antylopami?

W parku można też zobaczyć (i odhaczyć jak ktoś ma zacięcie) mnóstwo drobnicy: żółwie, małpy, mangusty, krokodyle, a także czaszki słoni, antylop i innych zdechłych już, biedactw. Być może część z tego zwierzyńca trafia na stół.

Okazało się, że w Hazyview, w którym nocowaliśmy, jedna z restauracji tamtejszych, dumnie zwana Pioneers’, to podobno jest (wg obsługujących nas ludzi) jedna z dziesięciu najlepszych w RPA. Więc oni serwowali m.in. krokodyla. Zamówiłem. Stek z krokodyla podawany jest tylko jak „well done” (dobrze wypieczony). Mięso białe i smakuje jak … kurczak. Być może, jak sugerował Mark (który przed ukończeniem matematyki i doktoratu z matematyki zrobił dyplom kucharski i przez 6 lat pracował w jednej z najlepszych knajp w Madrycie jako chef [pierwszego dania]) smak związany jest z dietą. Krokodyle z fermy karmione są kurczakami. Te żyjące na wolności głównie jedzą ryby więc, być może dzikie krokodyle bardziej „zalatują” mułem i rybami? Stek mi smakował. Nawet bardzo.

Były także inne przysmaki: steki z antylopy kudu oraz ze strusia, ale jako, że te już miałem za sobą, to nie wzbudzały aż takich emocji jak krokodyl.

Założenie Parku Krugera to osobna historia. Można o niej oczywiście poczytać w intrenecie, w parku są wszechobecne pomniki i gabloty z opisami. Mnie zainteresowała jedna. Dotyczyła ludzi żyjących na terenach, które obecnie należą do parku a kiedyś parkiem nie były. Część z tych osób została w parku i obecnie jest z nim związana zawodowo. W parku są bowiem osiedla, w których żyją pracownicy i ich rodziny. Trudno bowiem sobie wyobrazić, że codziennie tacy pracownicy będą jeździć dziesiątki czy setki kilometrów do pracy. A tej jest dużo. Oprócz ochrony, rangersów, kierowców, są pracownicy techniczni, lekarze, weterynarze czy naukowcy. Część z tych rodzin to całe, osobne, historie parku. Np. taka rodzina Nkuna, została w parku (zostało w sumie 7 rodzin). W gablocie przy bramie Phabeni opisana była historia tej rodziny, a także tragedie (córka zjedzona przez lwa – historia na zdjęciu). Jeden z zasłużonych dla parku, głowa rodziny Nkayinkayi Mavundla został pochowany w parku (za zasługi).

Większość mieszkańców obecnego parku nie miała jednak takiego szczęścia. Dostawali listy zwane „Trek pass”. W ciągu 90 dni od otrzymania pisma mieli się wynieść z parku. I udać się gdzieś indziej. I zabrać swój dobytek. Zazwyczaj pismo takie cała rodzina dostawała z chwilą śmierci głowy rodziny. Dziewięćdziesiąt dni. I znajdźcie sobie inne lepsze życie gdzieś indziej. Poniżej zamieszczam zdjęcie takiego tress pass’a. Park jest piękny, wszyscy go podziwiają, z drugiej strony, jego powstanie wiązało się z mniejszymi lub większymi dramatami osób żyjących na tych terenach. I to jest zazwyczaj ta strona, o której się nie mówi i nie pamięta.

DSC_0266

Czy warto wybrać się do Krygera? Warto! Panowie SJP Kruger, PGW Grobler i J Stevenson-Hamilton – dobra robota!

Wypatrujemy i odhaczamy … wypatrujemy i odhaczamy … zmiana pozycji siedzącej … wypatrujemy i …

DSC_0236

3 myśli w temacie “Kruger National Park

Dodaj komentarz